niedziela, 2 listopada 2008

Rozdział X i XI

No więc. Ten tydzień był paskudny. Informacja, że David odchodzi z Doctor Who okropnie mną wstrząsnęła, tak że aż straciłem wenę. W sobotę ją odzyskałem, aczkowiek te dwa rozdziały są raczej o przeżyciach wewnętrznych niż o akcji... Bo w końcu bohaterowie to nie roboty. Oni też czują.

Mam nadzieję, że się spodoba.

Pozdrawiam serdecznie

Gryyzli


ps: Następne rozdziały za tydzień.



Rozdział X


Rose Tyler obudziła się w swoim łóżku. Chwilę zajęło jej okiełznanie tego gdzie jest i co się z nią dzieje. Poczuła czyjś dotyk w okolicach swojej talii. Odwróciła się z boku na bok, aby ujrzeć sprawcę tego czynu. Zobaczyła Doktora pogrążonego we śnie. Na jego twarzy błąkał się lekki uśmiech. Rose wiedziała albo przynajmniej domyślała się o czym śni- o tych wszystkich miejscach, planetach, których nie odwiedził, wydarzeniach w przeszłości bądź przeszłości, których nie przeżył. Zdała sobie sprawę, że choć Doktor marzył o całkowicie ludzkim życiu, przeżytym dzień po dniu, delektując się wszystkimi jego aspektami to jednak odebranie mu tego wszystkiego było równie nikczemne co pozbawienie go jednego z dwóch serc. Chociaż właściwie on miał jedno serce. Zupełnie jak człowiek- pół Władca Czasu, pół człowiek. Jej Doktor. Jej i niczyj więcej... Zerknęła na budzik stojący na szafce nocnej obok łóżka. Wskazywał on 04:00. Otuliła się szczelniej kołdrą i łagodnym wzrokiem wpatrywała się w Doktora jednocześnie rozmyślając. Myślała o swoim życiu. Kiedyś była normalną Rose z normalnego świata. A teraz? Jej życie było tak równoległe jak to tylko możliwe. Nie była już normalną Rose. Więc czy w ogóle kiedykolwiek istniała prawdziwa Rose? No bo jeśli tak, to z całą pewnością nie chodziło o nią. Kiedyś mogła żyć w równoległym świecie, bo miała nadzieję, że odnajdzie swojego Doktora i znowu będzie z nim podróżować, że nadal będzie on pokazywał jej gwiazdy. Jednak nie. Zostawił ją na plaży odleciał bez pożegnania. Zostawił jej Doktora i uciekł. Dał jej samego siebie, ale nie do końca. Poczuła dziwny chłód, kiedy pomyślała o Doktorze. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie czuła wobec niego. Żal, smutek, wściekłość i... miłość. Pomimo tego, że ją zostawił wciąż go kochała. Jednak teraz miała swojego Doktora. W połowie człowieczego. Bez niej byłby samotny. Ale nie jest. W końcu go kochała i chciała być z nim. Na zawsze. Może to było dziwne, ale nie potrzebowała TARDIS. Co prawda lubiła podróżować, lubiła patrzeć z bliska na gwiazdy, ale w głębi serca zawsze bardziej zależało jej na właścicielu niebieskiej budki policyjnej. Może to było dziwne, ale kiedy kładła się spać to nie mogła się doczekać następnego dnia, ażeby porozmawiać z Doktorem, żeby móc poczuć jego badawczy wzrok czekoladowych oczu na sobie... Budzik wskazał 05:59 kiedy Doktor się obudził. Zaspany rozejrzał się dookoła siebie, gdy nagle zobaczył Rose, która wpatrywała się w niego łagodnym spojrzeniem.

-Hej!- przywitał się z nią radośnie.

-Hej!- odpowiedziała Rose z niemniejszą radością w głosie.

-Długo tak na mnie patrzysz?- spytał Doktor

-Dwie godziny- odparła Rose przysuwając się bliżej do Doktora- Ale mogłabym wpatrywać się dłużej... znacznie dłużej...- delikatnie pocałowała go w usta. On z pasją odwzajemnił jej pocałunek. Po chwili oderwali się od siebie z uśmiechami na twarzy.

-Chodź!- szepnęła Rose chwytając Doktora za rękę. Ten jednak spojrzał na nią zdumiony- Pod prysznic. Musisz mi pomóc i to obowiązkowo!- zaśmiała się ukazując z gracją swoje zęby- czeka nas dłuuugi dzień- odpowiedziała, po czym poprowadziła Doktora do łazienki.



***



Doktor i Rose już od dawna nie mieszkali razem z Tylerami. Obydwoje wiedzieli, że tak będzie lepiej. Rose wiedziała, że Doktor woli mieszkać sam- w końcu przez tyle lat spędzonych na TARDIS mieszkał tylko i wyłącznie sam, czasem zabierając ze sobą swoich towarzyszy. Rose też miała dość swojej matki, bo pomimo całej miłości, którą żywiła do niej jako córka, czasami nie wytrzymywała jej przesadnego matkowania i tekstów typu „córeczko odpuść sobie tych kosmitów”. Jednak Rose nie mogła „odpuścić sobie tych kosmitów”, ponieważ kochała przygodę... przygody razem z Doktorem. Rose uwielbiała spędzać czas z Doktorem. Może dlatego wyprowadziła się od rodziców... Może czasami potrzebowała spędzić czas tylko ze swoim Doktorem. Tylko sami. We dwoje. W każdym bądź razie nie żałowała tej decyzji. Rose nigdy nie żałowała swoich decyzji. To była jedna z tych rzeczy, których nauczyła się od Doktora. Nawiasem mówiąc obydwoje teraz mieszkali w dość dużym domku przy jeziorze w południowo-zachodnim Londynie. Czasami Rose samotnie wybierała się na spacery wzdłuż jeziora. Tak było i tym razem. Szła powoli wpatrując się w nocne niebo. Gwiazdy świeciły... nie, one mrugały do niej, uśmiechały się szeroko... przyjaźnie jej odpowiadały. Rose zachwycała się nimi, każdą z osobna. Kiedyś zanim poznała Doktora, gwiazdy dla niej były jedynie świecącymi kropeczkami, które ktoś wymyślił nie wiadomo do końca dlaczego, a kosmici kojarzyli się jedynie z zielonymi stworkami o dziwnych wyłupiastych oczach, których jedynym celem (kosmitów, nie oczu) jest spiskowanie przeciwko ziemianinom. Tak, w dzieciństwie bała się kosmitów, a teraz jeden z mieszkańców kosmosu, Władca Czasu podbił jej serce. Dziwny jest ten świat, a właściwie światy, w których rządzą prawa, których czasem sam Doktor nie rozumie, a ten fakt mógł śmiało kandydować do miana „dziwne”. Doktor czegoś nie rozumie. Dziwne, ale prawdziwe. Jednak Rose nie miała mu tego za złe. Może tego nie zauważała, ale teraz w Doktorze widziała bardziej mężczyznę, którego kocha, niż ostatniego Władcę Czasu. Chociaż nie... przedostatniego. Ostatnim z Władców Czasu był Doktor, ale ten z prawdziwego świata. Ten, który miał TARDIS. Ten, który zażarcie walczył o pokój. Ten, który w każdej w każdej chwili i w każdym czasie mógł przemieścić się w dowolne miejsce o dowolnej porze. Ten, który wsiadł w TARDIS i odleciał zostawiając ją w Zatoce Złego Wilka. Ten, który sprawił, że umarła po raz drugi.

-Nie myśl o nim!- skarciła siebie w duchu- on podążył swoja ścieżką, ja podążyłam moją. Ścieżką na której jest miejsce tylko dla jednego Doktora. Mojego Doktora. Rozmyślań wyrwał ją Doktor, który właśnie odnalazł ją siedzącą przy jeziorze.

-Tu jesteś!- uśmiechnął się zadowolony, że w końcu ją znalazł- wszędzie Cię szukałem.

-Naprawdę?- Zdziwiła się Rose- Dlaczego?

-Chciałem Ci coś pokazać- Doktor wyciągnął coś co trzymał za plecami- mój nowy śrubokręt soniczny- Rose mały przedmiot wykonany z metalu. Doktor z dumą zaprezentował jej swój wynalazek. Rose ze zdziwieniem zaobserwowała, iż żarówka na końcu wynalazku świeci się na żółto.

-A co się stało z niebieskim kolorem? Myślałam, że to twój ulubiony- zauważyła z powagą Rose.

-Bo to prawda, ale ten śrubokręt ma wiele innych możliwości niż mój poprzedni- odpowiedział Doktor podekscytowany faktem, jak wspaniały jest jego wynalazek- na przykład potrafi wystrzelić krótką wiązkę laseru- uruchomił śrubokręt , a po chwili Rose podziwiała pomarańczowy laser- jeszcze ma moduł generujący liny o wszelakim rozmiarze- ponownie zademonstrował wynalazek- i co o tym sądzisz? Prawda, że genialne?-

-Nie- odpowiedziała Rose, po czym podeszła do Doktora- To ty jesteś genialny, twoje wynalazki tylko to potwierdzają- wtuliła się w ramiona Doktora. Teraz, kiedy czuła ciepło bijące od jego ciała, uświadomiła sobie, że potrzebowała tylko jednej rzeczy, a właściwie osoby. Potrzebowała Doktora.



***



Boże Narodzenie w tym roku nadeszło szybko. Może nawet trochę za szybko. W każdym bądź razie nie za szybko dla Doktora i Rose. Oboje cieszyli się atmosfera tegorocznych świąt, którą Doktor jeszcze bardziej potęgował.

-Wiesz, to właściwie będą nasze drugie święta spędzone wspólnie- rzekł uradowany Doktor ubierając świąteczną choinkę razem z Rose- a to będzie pierwsza choinka, którą własnoręcznie ubiorę! To jest niesamowite! Już teraz czuję aromat tych wszystkich potraw, które zagoszczą na naszym stole...-

Pół godziny później przeklinał siarczyście pudding bożonarodzeniowy.

-Jak ci idzie?- spytała Rose, śmiejąc się pod nosem.

-Tragicznie! Z tym diabelstwem walczy się jeszcze gorzej niż z Dalekami.-

-Tak?- odpowiedział dziewczyna udając zdziwienie- Panie i panowie oto najgorszy, najpodlejszy, najbardziej nikczemny wróg Doktora: pudding bożonarodzeniowy.- teraz Rose zaśmiała się otwarcie.

-A żebyś wiedziała!- oparł zrezygnowany Doktor- właściwie święta tuż-tuż więc co byś chciała na gwiazdkę?-

-Spytaj raczej kogo...-odpowiedziała, jednak kiedy zauważyła pytające spojrzenie Doktora dodała- Ciebie!- po czym poprowadziła go do sypialni.



***



Leżeli w łóżku, przykryci ciepła, puchową kołdrą, wtuleni w siebie i nieziemsko szczęśliwi. Wpatrywali się głęboko w swoje oczy. Rose delikatnie gładziła Doktora po policzku.

-Kocham cię- wyszeptała Rose. Doktor zauważył, że wypowiedziała to całkowicie szczerze. Obawiał się, że dziewczyna nie będzie w stanie go pokochać. W końcu był produktem metakryzysu. Bał się, że Rose będzie mu to wypominać do końca życia. Ale nie... Rose to nie obchodziło i może właśnie dlatego tak bardzo ją kochał. Dlatego, że była inna. Doskonale go rozumiała, nieczego od niego nie chciała i niczego od niego nie wymagała. Może dlatego, że bardziej widziała w nim mężczyznę, niż półkosmitę.

-Ja też cię kocham, Rose Tyler- odpowiedział Doktor. Przytulili się do siebie mocniej.

-Wiesz, jak byłam dzieckiem, koledzy często opowiadali mi historię o kosmitach. Opowiadali mi o ich przerażającym wyglądzie, złych zamiarach w stosunku do ziemian oraz o tym jak potajemnie przeprowadzają operację na ludziach. Kiedyś bałam się kosmitów, a teraz...- urwała na chwilę- Teraz kocham nad życie jednego takiego przybysza z innej planety i wiesz co? Chce z nim być, już na zawsze...-

Rose oparła głowę na klatce piersiowej Doktora. Jeszcze przez chwilę cieszyli się swoją obecnością, a potem zasnęli wtuleni w siebie.



***



Jak można było się spodziewać Jackie Tyler nie da im spokoju podczas tych świąt. Nawet nie zniechęciła się kiedy Rose oznajmiła, że woli spędzić te święta tylko z Doktorem, Teraz przyświecał jej nowy cel życiowy. Zamierzała zając im czas wolny w sylwestra. Tym razem obydwoje zdawali sobie sprawę, iż mimo, że poprzednio postawili na swoim to jednak teraz przegrają w pojedynku z Jackie Tyler.

-Przyjdźcie chciaż na sylwestra- nalegała Jackie podczas rozmowy telefonicznej na dzień przed sylwestrem- Pete organizuje bal noworoczny, na którym moglibyście się pojawić- Rose nie zdążyła odpowiedzieć, bo jej matka kontynuowała na bezdechu- Nie widzieliśmy Cię na święta więc teraz moglibyśmy się spotkać. Poza tym na balu będą wszystkie ważne osobistości więc może warto było gdybyście się pokazali. Chyba nie chcesz zaszkodzić swojemu ojcu, co? No, proszę, zgódź się! Nie daj się prosić! Jak chcesz może zaprosić tego swojego Doktora-

-No dobrze, już dobrze- powiedziała Rose dla świętego spokoju- razem z Doktorem przyjdziemy do was.

-Nareszcie!- odparła wyraźnie ucieszona Jackie- Tylko zróbcie się na bóstwa, w końcu musicie być najlepiej ubraną parą na balu, prawda? No dobra, no to do jutra!-

-W końcu!- Rose odetchnęła z ulgą i odłożyła słuchawkę. Odwróciła się i ujrzała Doktora stojącego we framudze drzwi i w milczeniu się w nią patrywał.

-Przepraszam- rzuciła niepewnie Rose- Nie mogłam nic zrobić...-

-A czy ja ci wypominam?- Doktor uśmiechnął się do niej szarmancko- Jakoś zniosę te kilka godzin do północy- podszedł do niej i lekko ja objął.

-Dziękuje- wyszeptała dziewczyna- Chyba musimy wybrać się na zakupy. W końcu mamy być bóstwami, czyż nie?- uśmiechnęła się po czym poprowadziła Doktora do wyjścia.



***



Sala była bardzo nastrojowa. Kolumny w sali przypominały ogromne lodowe sople, które nadawały zimowego klimatu, w kątach stały potężne, wspaniale przyozdobione choinki, w powietrzu można było wyczuć zapach cynamonu. Na parkiecie unosiła się lekka mgiełka, a w niej setki ludzi tańczyło w rytm muzyki. Obok nich zgrabnie krzątała się obsługa, spełniając każde życzenie gości. Tego dnia wszyscy wyglądali na piękniejszych, szlachetniejszych niż zwykle. Wiele pięknych kobiet było na sali, jednak wśród nich tylko jedna zdawała się emanować prawdziwym pięknem. Była ona ubrana w długą do ziemi, szmaragdową suknię, która podkreślała piękno figury jej właścicielki. Jej bujne loki delikatnie i z wdziękiem opadały na ramiona. Tak zdecydowanie była najpiękniejsza. Nagle podszedł do niej od tyłu wysoki brunet. Ubrany był w czarny, szyty na miarę smoking. Położył ręce na jej talii, głowę oparł na jej barku. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego promieniście, patrząc w jego czekoladowe oczy.

-Wiesz jesteśmy już tu od trzech godzin, a do północy jeszcze dwie- powiedziała Rose- Myślę, że nie zaszkodzi jak spędzimy tego sylwestra trochę inaczej niż inni-

-Jakiś pomysł?-

-Ja i ty... sami tylko we dwoje... i może butelka schłodzonego szampana, a potem...-

-Banany!- wystrzelił Doktor, mrugając do niej przyjaźnie i prowadząc Rose ku drzwiom.



***



-Doktorze wstań! Torchwood nas potrzebuje...- obudziła Doktora Rose.

-Daj mi minutę.- powiedział Doktor, który obudził się przed chwilą. Rozejrzał się po czym zobaczył ubraną Rose. Nie minęła minuta, a Doktor też stał ubrany.

-To co się stało?- odparł. Teraz siedzieli w kuchni i jedli śniadanie.

-Ponoć wykryli jakieś dziwne promieniowanie w centrum Londynu. Potrzebują cię...-

-Nas, potrzebują nas. W końcu jesteś moją partnerką, prawda?-

Rose uśmiechnęła się na te słowa. - W każdym bądź razie trzeba zbadać co się tam dzieje- spojrzała na srebrny zegarek- prezent od Doktora pod choinkę. Ona sama natomiast zbudowała mu bibliotekę w jednym z największych pomieszczeń ich domu, za co Doktor dziękował chyba z tysiąc razy okropnie się przy tym jąkając. Doktor uwielbiał książki. W końcu to była najpotężniejsza broń świata, dlatego też z ogromną przyjemnością spędzał w niej czas.

- Musimy już wyjść- kontynuowała Rose- Nigdy nie wiadomo, co tam się może teraz dziać...-



Rozdział XI



TARDIS zmaterializował się na pustej i ciemnej uliczce Londynu. Równoległego Londynu. Drzwi od budki otworzyły się i wysiadł z niej mężczyzna w błękitnej koszuli, czarnym T-shirt'cie, oraz czarnych jeansach. Tym mężczyzną był Peter Black. Peter uważnie rozejrzał się. Z fascynacją, a trochę z przerażeniem zaczął badać wzrokiem wszystko dookoła. Czuł się bardzo dziwnie- wszystko tu było takie samo jak w równoległym świecie, a jednak ciągle w głębi umysłu obijało mu się słowo „równoległy. Zastanawiał się jak to możliwe, że ci ludzie nie przejmują się tym, ze żyją w matrixie, ale przecież on też żył w równoległym świecie i zupełnie mu to nie przeszkadzało. Aż do teraz. Teraz kiedy poznał prawdę, poczuł że nie mógłby żyć ze świadomością, iż wiedzie życie w równoległym świecie. Nawet jeżeli tu panowały Złote Czasy, w powietrzu unosiły się zeppeliny I wszyscy dookoła cieszyli się z świetności państwa brytyjskiego, a gdzieś tam, w prawdziwym świecie panował nieład, nierząd, chaos i demoralizacja. Teraz był pewny jednej rzeczy- chciał podróżować, patrzeć na wytwory innych kultur, spotykać obce cywilizację, a przede wszystkim poznawać prawdę. Drzwi od TARDIS ponownie się otworzyły ukazując mężczyznę w brązowym garniturze, granatowej koszuli oraz beżowych trampkach.

-Nie zamierzamy tu długo zabawić. Zabierasz swoje najpotrzebniejsze rzeczy i natychmiast wyruszamy-

-A ta dziura?-

-Zamknę ją jak tylko stąd wyjdziemy- Doktor uciął krótko, strzepując coś ze swojego ramienia.

-Ty tu rządzisz!- odpowiedział Peter, po czym zwrócił się ku końcowi uliczki- Nie idziesz?- rzucił przez ramię, kiedy zauważył, że Doktor wciąż stoi przy TARDIS.

-Nie. Bo niby po co?-

-Żebyś nie stał tu sam jak kołek! Poza tym trochę byś musiał się naczekać...- odpowiedział znudzonym głosem Peter. Jednak to wystarczyło, aby Doktora przekonać, bo po chwili przyłączył się do wędrówki. Obydwaj szli w milczeniu. Byli zbyt zajęci rozmyślaniem. Peter wciąż rozmyślał o równoległości tego świata, natomiast Doktor rozmyślał o niej... O Rose. Właściwie rozmyślał o niej już od pewnego czasu. Czasami nawet nawiedzała go w snach. W sumie zakazany owoc smakuje najlepiej, prawda? Przypomniał sobie te wszystkie miejsca, które wraz z nią odwiedził. Piknik, który razem z nią urządzili sobie na jabłkowych trawach Nowej Ziemii, wspaniały uśmiech Rose jakim wtedy go obdarzyła. Poczuł w środku dziwną pustkę. Jakby stracił coś, czego już nigdy, przenigdy, nawet w najśmielszych snach już nie odzyska. Doszli do końca brukowanej uliczki. Peter skierował się w lewą stronę, jednakże Doktor wgapiał się w coś usilnie. Chłopak przez moment nie rozumiał o co chodzi, ale kiedy spojrzał tam gdzie patrzył Doktor, zrozumiał. Otóż po drugiej stronie szła dość dziwna para- blondynka ubrana w karmazynowy sweter i jeansy. Tuż przy niej szedł mężczyzna w niebieskim garniturze oraz bordowych trampkach.

-Chwila, moment! Przecież on to ty! To znaczy ty to on!- wychrypiał Peter nie dowierzając własnym oczom. Jednak Doktor pokręcił głową.

-Coś tu nie gra! Jak to możliwe, że jest was dwóch?-

-Ludzki metakryzys biologiczny- odrzekł Doktor, ale kiedy zobaczył pytające spojrzenie chłopaka dodał- temat na inny dzień-

-A więc o to Ci chodziło mówiąc, że ma własnego Doktora! A ja myślałem, że po prostu poleciała na kasę bogatego księcia z bajki!- wykrzyknął bez żadnych pohamowań Peter, czym wywołał lekki uśmiech u Doktora.

-Kochała mnie- wyszeptał Doktor.

-I nadal cię kocha- zauważył z powagą Peter.

Doktor energicznie pokręcił głową.

-Nie, teraz kocha go!-

-Może nie zauważyłeś, ale on... to ty- Peter spojrzał na Doktora, który w milczeniu wpatrywał się w dwójkę, która teraz oglądała coś z zainteresowniem.

-Ile czasu minęło odkąd widziałeś ją po raz ostatni?-

-Sześć tygodni, ale w TARDIS czas płynie inaczej... Dla nich- wskazał na Rose i Drugiego Doktora- minęło półtora rok. Ale teraz to nie ma żadnego znaczenia. Najważniejsze jest, że ma go i może go kochać.-

-Jak to „nie ma żadnego znaczenia”- żachnął się Peter- Poświęciłeś się! Tylko w imię czego? Miłości? Co chciałeś przez to osiągnąć?-

-Jak to co? Chciałem, żeby była szczęśliwa... bezpieczna... Tamten Doktor może jej dać to czego ja jej nigdy nie dam- Doktor wylewał z siebie złość- dzieci, ciepły dom, godne życie. Zestarzeję się razem z nią. Ja się zregeneruję! Po prostu chciałem jej szczęścia!-

-No to muszę cię rozczarować, ale właśnie unieszczęśliwiłeś trzy istnienia- odparł bez ogródek Peter. Doktor spojrzał na niego wzrokiem zdziwionej modliszki.

-No tak, a więc siebie, ją i tamtego Doktora- wymienił szybko- siebie, bo wciąż kochasz Rose i widzę ból jaki odczuwasz mówiąc o niej. Drugiego Doktora, bo może nie wiem ile masz lat, ale nie sądzę abyś tak nagle mógł to wszystko porzucić i zamieszkać na Ziemii. No i Rose. Ona teraz żyje w wielkim dylemacie, bo kocha was obu i nie wie kogo bardziej. Doktora czy Doktora...- zauważył miażdżące spojrzenie Doktora, jednak nie przejął się nim zbytnio- No co! Zakochała się tobie więc teraz kiedy jest was dwóch to kocha i ciebie i jego! Chociaż ja się dziwię, bo nie chciałbym spędzić resztę życia z alternatywną ukochaną, wiedząc, że gdzieś tam jest ta prawdziwa, która ryzykuje własnym życie, ratując wszechświat...- spojrzał na Doktora. Jednak tamten wciąż wpatrywał się w Rose- No i oczywiście zostaje sprawa co się stanie jeżeli ona zginie. Wtedy tamten będzie bardziej samotny niż ty...-

-Skąd wiesz, że jestem samotny?- Władca Czasu spojrzał badawczo na chłopaka.

-Hmmm... pomyślmy- ironizował Peter- Ach już wiem! Bo jakoś nie zauważyłem nikogo oprócz ciebie na tym twoim stateczku.-

Przez chwilę stali w milczeniu.

-Ona jest inna- stwierdził Doktor- pokocha go. Pomoże mu zaklimatyzować się na Ziemi. Ona go rozumie...-

-To dlatego ją kochasz? Dlatego, że Cię rozumie i...- Peter urwał na chwilkę- nie wymaga od ciebie niczego? Nie widzi w tobie Władcy Czasu, a mężczyznę który skradł jej serce?-

-Uwielbiasz zadawać trudne pytania, co?- Doktor rzucił zajadliwe spojrzenie na chłopaka.

-No jasne!- Peter uśmiechnął się bezczelnie do Doktora- Nawet nie wiesz jaką sprawia mi to przyjemność-

Stali jeszcze przez chwilę patrząc jak dwójka coraz bardziej oddala się głąb wielkiej, zatłoczonej ulicy Londynu.

-Czujesz to?- spytał nagle Doktor. Na jego twarzy malowało się skupienie.- Dochodzi z tamtąd- wskazał na koniec ulicy na której przed momentem zniknęli Doktor i Rose.

-Znowu jakieś kłopoty?- spytał się Peter.

-Przyzwyczaisz się do tego!- Doktor wyciągnął śrubokręt, po czym zaczął nim wykonywać skomplikowane ruchy. Przywodził na myśl różdżkarza.

-Tak! Tam coś jest!- wykrzyknął Doktor.

-Zaraz przyjdę!- odrzekł Peter, po czym popędził w stronę, teraz już niewidocznej, dwójki. W jego głowie zrodził się pewien pomysł.

6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Wow fajne.. :)
Oria

Anonimowy pisze...

nie przepadam za bardzo za fanficami,ale Twój jest wręcz genialny:):)z niecierpliwością czekam na następny rozdział:)
Anna

Anonimowy pisze...

Rozkręca się! Podoba mi się to :) niecierpliwie czekam na więcej. Życzę weny w pisaniu! :*
Maged

Anonimowy pisze...

Mną też wstrząsnęła informacja o odejściu Davida z serialu...zobaczymy może następny Doctor będzie równie czarujący :P A co do Twojego bloga...zaskakująco dobry styl i fabuła czekam na więcej :)

Anonimowy pisze...

No i co ja mam ci napisać. Jak zwykle cudnie i takie tam. I mam tu Rose <3 xD
Calista

Anonimowy pisze...

Nocia jak zwykle boska. Zapraszam cię na http://mroczny-wieszcz.bloog.pl/ . Joanna-Lee