niedziela, 26 października 2008

Rozdziały VIII i IX

No dobra po miesiącu aktualizuję blog (tak to jest jak chodzi się do liceum)... Kończę tę historię i zabieram się za wydarzenia z przeszłości... Mam nadzieję, że choć trochę się wam spodoba. No to by było na tyle.

Pozdrawiam

Gryyzli

ps: Następne rozdziały za tydzień. Przysięgam. |Macie słowo chórzysty:P


Rozdział VIII


Kendra ze strachem wpatrywała się w to co działo się przed jej oczyma. Co prawda pracowała w MATKA więc powinna być przygotowana na wszystko, jak głosi jedno, jedyne prawo. Jednak nigdy w życiu nie przypuszczała, że ujrzy jak legiony morfów będą chciały przejąć jej rodzinną planetę. Czuła, że teraz wszyscy są w niebezpieczeństwie i nikt nie może im pomóc.Gwałtowne wstrząsy wyrwały ją z otępienia. Wszystkie ściany groźnie chybotały się, z sufitu odpadały kawałki tynku, podłoga jakby rozrywała się na kawałki, ukazując głebokie szczeliny.

-Co się dzieje do jasnej cholery? - wrzasnęła przerażona

-PRZECIĄŻENIE!!! - krzyknął Doktor - TEN BUDYNEK ZARAZ LEGNIE W GRUZACH!!!

Doktor podszedł do Kendry, złapał ją za ramiona i lekko potrząsnął.

-Musisz wrócić i wszystkich ostrzec... ewakuować... z tego budynku. Każde życie tutaj jest zagrożone – spojrzał na nią swoim przeszywającym wzrokiem.

-Zrobię wszystko co w mojej mocy – wyrwała się z uścisku Doktora, odwróciła się i wybiegła z pomieszczenia przez drzwi znajdujące się za nimi.

-PRZECIĄŻENIE? JAKIE PRZECIĄŻENIE? -

-ŚCIANY WSZECHŚWIATÓW SIĘ ZAŁAMUJĄ! TO TE OKNA! ONE PROWADZĄ DO INNEGO ŚWIATA - Doktor wrzeszczał - TRZEBA TO POWSTRZYMAĆ! -

-Ale jak? Przecież tu roi się od morfów -

-Trzeba się przecisnąć – Doctor zaczął się przemieszczać w stronę luster – AAAAGRH- chmara Morfów rzuciła się na niego. Doktor stracił równowagę. Po chwili w miejscu gdzie stał był niejeden, a pięciu Doktorów.

-No świetnie!- żachnął się Peter- Z jednym świrem można jeszcze wytrzymać, ale z pięcioma? Przecież to zakrawa na masochizm!. No dobra, który z was to prawdziwy Doktor?-

-To ja! Ja jestem prawdziwym Doktorem- pięciu Doktorów wypowiedziało to jak na komendę- Ej! Wy podli kłamcy!- Doktorzy zaczęli się ze sobą kłócić.

-Taaaa... A ja jestem „Madonna ze skał”. Pytam się po raz ostatni, który z was to prawdziwy Doktor?-

-Peter to ja- Doktorzy ucięli łagodnym tonem. Po chwili znowu jednak zaczęli się ze sobą kłócić- Ej! Ty... parszywy...-

-Stop! Powiedziałem STOP!- przerwał doktorowską kłótnię- po dobroci nie dowiem się, który z was to Doktor. W takim razie...- powiedział gorączkowo Peter, próbując sobie przypomnieć co Doktor mówił o Morfach. Nagle go oświeciło- niech prawdziwy Doktor wyjmie tą swoją zabaweczkę!-

-Słucham?-

-No tak... Z tego co zrozumiałem, Morfy pobierają DNA aby przemorfować się w swoja ofiarę, prawda?- uśmiechnął się lekko i kontynuował spokojnym głosem, jakby tłumaczył jakiemuś niepełnosprawnemu emocjonalnie dziecku ile to jest dwa plus dwa- To znaczy, iż nie może sobie wytworzyć rzeczy bezpośrednio niezwiązanej z ofiarą, czyli idąc tym tropem tylko Doktor ma to coś w kształcie długopisu!-

Doktorzy wpatrywali się w Petera bez jakichkolwiek emocji. Po chwili Doktor, który stał jako drugi po lewej stronie uśmiechnął się szeroko.

-Nieźle wykombinowane!- prawdziwy Doktor wyjął z kieszeni swój śrubokręt soniczny.

DoktorzyMorfy patrzyli na Doktora i Petera sępim wzrokiem. Po chwili tam gdzie stały, znajdowaly się już tylko Morfy w swojej naturalnej postaci!

-Chodź! Szybko! Zanim budynek legnie w gruzach!-

-Wiesz jak to powstrzymać?- Peter zerknął z lękiem w stronę luster.

-Mniej więcej-

-Bardziej mnie czy bardziej więcej?-

Doktor uważnie spojrzał na Petera, po czym odpowiedział

-Bardziej mniej. Teraz jednak mamy coś do zrobienia-

Peter ogarnął Doktora wzrokiem pełnym podziwu.

~Tak. Może to i świr ale z całą pwenością nie mogę powiedzieć, że mi się to nie podoba. W końcu bez ryzyka nie ma zabawy!~


***


W innej części MATKA...


-Trzeba natychmiast opuścić ten budynek!- wrzasnęła Kendra wchodząc do holu głównego, jednak nikt nie zwrócił na nią uwagi- Słuchajcie! Jesteśmy w niebezpieczeństwie. POSŁUCHAJCIE MNIE- krzyknęła ze wściekłością.

-To znowu pani! Czy nie kazałem pani wracać do pracy- odpowiedział Generał, który nagle wyłonił się znikąd.

-Niech mnie pan posłucha! Wszyscy musimy natychamist opuścić MATKA-

-Znowu zaczynasz?- warknął gniewnie warn- nie wiem w co grasz ale to robi się nudne. Jak zobaczę, że robisz coś... cokolwiek... niezgodnego z moim kodeksem, to przysięgam aresztuję cię!-

-Pańskiego kodeksu!?!- prychnęła Kendra- słuchaj paskudny mutuncie. Nie wiem co jest w tym twoim kodeksie, ale jeżeli zależy ci na życiu setki isteń to posłuchaj mnie chociaz raz!-

Generał wpatrywał się w nią oniemiały. Wyczytał prawdę z jej oczu- ona nie kłamała. Nagle ściany budynku dziwnie się zatrzęsły, co wywołało panikę wśród pracowników. Warny darli się wniebogłosy, uciekając gdzie popadnie, wzajemnie się tratując.

-Dobrze- odparł Generał- Niech mi pomoże ewakuować stąd wszystkich-

-W porządku- Kendra się uśmiechnęła- Ale niech pan wię, że po tym wszystkim należy mi sie spory awans. Zasługuję na niego-

-Jak nikt inny-Generał odszedł w strone pulpitu informacyjnego- Aktywować proces ewakuacyjny. Do drzwi podchodzić szeregiem! Raz, raz, raz. Nie ociągać się- warknął do warnów stojących w głównych drzwiach.

~Nareszcie~ pomyślała zadowolona z siebie Kendra~ Przydałby się tu drobne zmiany~ uśmiechnęła się szeroko, po czym dołączyła się do grupy ewakuowanych warnów.



Rozdział IX



-Na pewno wiesz co robisz?- spytał się po raz setny Peter.

-Tak! Popatrz!- Doktor wskazał jakieś urządzenie, przy którym majstrował od dobrych 10 minut- konwencjonalny przekaźnik metodyczny wysyłający fale gamma, rozumiesz?-

-Nie... Nie rozumiem i chyba wolę nie rozumieć...-

Jednak Doktor mu przerwał.

-To pozwoli na odwrócenie sygnałów cząsteczkowych portali i wywoła reakcję przeciwności! Ha!-

-Eeee... Że co?-

-Po prostu lustra zmienią swój kierunek działania. Zamiast wysyłania będziemy mieli odsyłanie!-

-A jak to nie zadziała?-

-No cóż... Morfy zaleją budynek, potem miasto, a na końcu całą planetę!-

-Świetnie!- wyszeptał podchodząc do urządzenia. Uważnie je zbadał. Nie przypominało mu to nic co pochodziło z Ziemii. Przyrząd wyglądał jak średniej wielkości stożek z wystającymi kablami, które dziwacznie pulsowały.

-A ty co o tym sądzisz?- Doktor, który dotąd majstrował śrubokrętem przy urządzeniu, spojrzał na chłopaka.

-To moje zdanie we wszechświecie ma jakieś znaczenie?- Peter uśmiechnął się blado- Obaj wiemy, że nie. Zresztą pieprzyć mnie! Ty wiesz co trzeba zrobić!-

Doktor uśmiechnął się lekko

-Więc Allons-y!

-Czyli po naszemu „naprzód”- westchnał Peter.


***

-Za żadną cenę nie daj się dotknąć- przypomniał Doktor już chyba z dwudziesty raz. Teraz razem z Peterem przepychali się niebezpiecznię blisko okien.

-Wiesz zapomniałbym o tym gdybyś od 10 minut nie powtarzał tego w kółko- odrzekł sarkastycznie Peter, który dotąd podążał za Doktorem w milczeniu. Weszli na kamienne podium , tak aby znajdowali się w bezpiecznej odległości od Morfów. Doktor wycelował swój stożek w zwierciadła- Peter stwierdził, iż nie trafi bo to jest najzupełniej w świecie nierealne. No bo niby jak można trafić z odległości 200m w punkt wielkości lustra, na dodatek przy prawie walącym się budynku. Warto dodać, że wszędzie wręcz roiło się od Morfów.

-Na trzy- powiedział Doktor, unikając morfa, który chciał go złapać za mankiet.

-Raz- Doktor uważnie wycelował w lustra- dwa- budynek zatrząsł się gwałtownie. Przeciążenie coraz bardziej się nasilało -TRZY- Peter wstrzymał oddech. Doktor wystrzelił ze stożka (siła uderzeniowa nieznacznie go odrzuciła) białym promieniem, który o dziwo trafił w sam środek lustra. Trzęsienia przybrały na sile. Z sufitu zaczął odpadać tynk. W podłodze zaczęły tworzyć szczeliny. Wszystko się zapadało.

-TEN BUDYNEK ZARAZ SIĘ ZAWALI-

-WIEM-

-TO DZIAŁA!- Peter zakrzyknął.

Zwierciadła, które dotąd płonęły złotym, metalicznym odcieniem, teraz mieniły się niebieskim blaskiem. Na dodatek zaczęły wystrzeliwywać z siebie ogniste, wielkie jak kule armatnie pociski. Płomienie buchały, a z nich rodziły się ognie, które w mig opanowały znaczną część pomieszczenia. Jednakże zobaczyli jak lustra wciągają w głąb siebie Morfy.

-Musimy uciekać- wrzasnął Doktor- Tędy!-

Pobiegli wąskim korytarzem, przecinającym sale z kamiennym podium na pół. Widać było na nim rdzawe szczeliny, które powstały w wyniku trzęsienia. Minęli ogromne aluminiowe beczki, z których ciekła dziwna substancja. Kiedy w końcu dobiegli do końca korytarza, ujrzeli wysokie, stalowe, pancerne drzwi. Doktor podbiegł do zamka, wyjmując swój śrubokręt. Przyłożył go do zamka, ale nic się nie wydarzyło.

-Nic! Zero! Kompletna pustka!- warknął do drzwi, tak jakby wyrządziłyby mu one największą krzywdę świata.

-Nie mów, że tu utknęliśmy!- krzyknął z przerażeniem Peter, który z trudem utrzymywał równowagę- Teraz to naprawdę zginiemy!-

-Na to wygląda...- Doktor, całkowicie bezsilny, osunął się po ścianie.

-Ale musi być jakiś sposób!- oznajmił Peter, który wciąż walczył o zachowanie równowagi- przecież nie po to przebyliśmy te rdzawe...- przerwał w połowie zdania, a potem uderzył się dłonią w czoło. Doktor zdziwiony spojrzał na twarz mężczyzny.

-Co się stało?- zapytał

-Rdza...- wyszeptał- RDZA! Te korytarze były pokryte rdzą- pobiegł podekscytowany w głąb korytarza, z którego właśnie przybyli. Po chwili wrócił niosąc jakąś wielką beczkę i pojemniczek, który- jak Doktor się domyślił- zawierał rdzę.

-Odsuń się!- nakazał Peter.

-Co ty wyprawiasz?-

-Twoje metody zawiodły, więc wykorzystam swoje- podszedł do drzwi, po czym postawił przy nich aluminiową beczkę. Właśnie odkręcał pojemnik, kiedy zauważył Doktora wpatrującego się w niego wzrokiem przygłupawego jaskiniowca.

-Nie łapiesz?- Peter pokręcił głową- Zobacz...- wskazał na beczkę- to jest aluminium, prawda? Gdyby udało mi się trochę tego świństwa zeskrobać, połączyć z rdzą- wyjął delikatnie pojemnik z rdzą, tak jakby to był jego najcenniejszy skarb- oraz spowodować wybuch, będziemy mieli szansę uciec-

Władca Czasu rozmyślał chwile oceniając szansę na powodzenia

-To może się udać- zauważył logicznie.

-Wiem, a teraz pomóż mi zeskrobać aluminium.- rozkazał Peter

Doktor poczuł się dziwnie wypełniając czyjeś rozkazy. Jednak nie było czasu na sprzeczki. Wyciągnął z kieszeni swój śrubokręt i trochę stopił aluminium z beczki. Nagle obaj poczuli jakiś ostry, gryzący zapach. Odwrócili się jak na komendę i zauważyli, że korytarz za nimi stoi w płomieniach.

-Odsuń się- krzyknął ponownie Peter, biorąc od Doktora stopione aluminium. Starannie połączył z rdzą, przyłożył mieszankę do drzwi, po czym podpalił to wszystko zapalniczką, którą właśnie wyciągnął z kieszeni. Następnie odsunął się na bezpieczną odległość. Substancja wytworzona prze Petera, zaczęła świecić niebieskim, przenikliwym światłem. Po chwili wybuchła białym światłem, wywarzając za sobą drzwi.

-TAK- wrzasnął Peter unosząc wysoko ręce w tryumfalnym geście. Wybiegł w stronę bladożółtych promieni słonecznych, które tańczyły po pomieszczeniu. Doktor wybiegł za nim. Teraz stali gdzieś na bujnych trawach Xorax2, wśród nich stała cała masa warnów, którzy zostali ewakuowani z płonącego budynku. Dostrzegli dziewczynę o imieniu Kendra, która krzątała się wśród rannych. Próbując im za wszelką cenę pomóc.

-Co z nimi teraz będzie?- odezwał się Peter cichym głosem.

Doktor zaczerpnął głęboki oddech- Rannych odwiozą do szpitala, pracowników wyślą na przymusowy urlop, budynek... myślą, że budynek zbudują sobie nowy, a potem wrócą do pracy.- teraz obserwował jak grupa ratowników medycznych pomaga pewnej kobiecie- w każdym razie nie będę mógł się tu pokazywać przez najbliższe 300 lat-

-Chyba nie będzieMY MOGLI- Peter wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu- Nie zapominaj, że to mnie oskarżyli o morderstwo. Ty jesteś tylko współodpowiedzialny za ten czyn- na te słowa Doktor cicho zachichotał pod nosem.

-Chodźmy-

-My?-

-No wiesz... myślałem... że mógłbyś podróżować... ale, jeśli nie...- Doktor gubił się we własnych słowach. Na jego twarzy malowało się zmieszanie. Przez dłuższą chwilę zapanowała się niezręczna cisza. Po chwili Peter się odezwał:

-Czy zawsze jest tak niebezpiecznie?-

Doktor uśmiechnął się blado- Peter mógłby się założyć o wszystkie skarby świata, że ten uśmiech nie był oznaką radości, ale wielkiego bólu i żalu.

-Zabawne... Kiedyś o to samo spytała się mnie moja przyjaciółka Rose- Doktor odpowiedział bardzo smutnym głosem.

~Rose... Rose... Cholera gdzieś już spotkałem to imię~ chłopak myślał gorączkowo, gdy nagle~ Rose Tyler! Czy to nie ta dziewczyna, u której wczoraj byłe, w domu! Ejże! Chwila moment! Przecież on ją kocha! TO przez nią się upił...-

-Tak, to bywa niebezpieczne. Dlatego, żeby było jasne, całą odpowiedzialność za swoje czyny bierzesz na siebie...-

-Przestań truć!- przerwał mu niegrzecznie- jakbyś nie zauważył: JA NIE MAM PRZY SOBIE ŻADNYCH RZECZY, UBRAŃ ANI NICZEGO W TYM STYLU!-

Doktor stał prze chwilę zamyślony.

-Moment, moment! Przecież ty mieszkasz w równoległym świecie!-

-Że co?-

-Ech... widzisz każda decyzja podjęta w tym świecie powoduję reakcję w innym równoległym świecie, Ty właśnie pochodzisz z jednego równoległego świata-

-Hej! Chcesz mi powiedzieć, że jestem alternatywną wersją siebie?- oburzył się gwałtownie Peter- O NIE! TO TAMTO COŚ JEST ALTERNATYWANĄ WERSJĄ MNIE!-

Doktor ponownie uśmiechnął się blado.

-Wiesz, trochę mi przypominasz moją przyjaciółkę Donne. Ona też była taka cięta w słowach.-

-Przepraszam, że pytam, ale to z czystej ciekawości. Co się stało z twoimi przyjaciółmi?-

-Nic. Absolutnie nic. Żyją spokojnie i szczęśliwie. Wybrały życie na Ziemii.- odpowiedział Doktor szybko. Trochę za szybko, by dać się na to nabrać.

-Już dawno nie słyszałem tańszej bajki- odparł Peter patrząc Doktorowi prosto w oczy.

-Skąd wiesz, że to nie jest prawdą-

-No wiesz... To było oczywiste... Tej nocy przeżyłem więcej emocji, niż przez całe swoje życie i idę o zakład, że podróżując z tobą, na tym się nie skończy- przerwał na chwilę- Poza tym trzeba być dziwnym... bardzo dziwnym, żeby rezygnować z przygody, podróży w czasie, wizyt na innych planetach... To co im się NAPRAWDĘ stało?-

Doktor milczał zastanawiając się czy powiedzieć prawdę. Po chwili zadecydował.

-Donna zupełnie nic nie pamięta... Musiałem wymazać jej pamięć, inaczej by umarła, A Rose... Ona ma teraz własnego Doktora, z którym będzie mogła wieść spokojne i szczęśliwe życie...- powiedział cicho, bardziej do siebie, niż do Petera. Peter instynktownie wyczuł, że nie powinien zagłębiać się dalej w temat.

-Mówiłeś coś o równoległych światach...-

-O tak! No więc każdy równoległy wszechświat jest od siebie odcięty, tak że podróżowanie między nimi jest niemożliwe. Kiedyś, jak moja rasa istniała to nie stanowiło większego problemu. A teraz? Świat coraz bardziej pogrąża się w chaosie.-

-To jak ja... ty... znalazłeś... znalazłem się w innym świecie?-

Mózg Doktora pracował na najwyższych obrotach, próbując sobie przypomnieć jak to możliwe, iż przeniknął on do równoległego świata... do nowego, a może już starego świata Rose...

-Osiemdziesiąt lat temu powstała dziura w powłoce ochronnej, która oddziela światy. Przeniknąłem, żeby zespawać tę dziurę, ale...- Doktor urwał. To było zbyt bolesne, żeby wypowiedzieć. Peter wiedział o co chodziło, w końcu był w willi Tyler'ów i widział jak pijany Doktor mu się zwierza- no, a potem spotkałem ciebie.- zakończył po chwili Władca Czasu- To co TARDIS?-

Peter uśmiechnął się szeroko.

-Mam zakrzyknąć „witaj przygodo”?-

-Powinieneś-

-A więc witaj przygodo!- zakrzyknął radośnie, po czym obaj z Doktorem skierowali się na wzgórze, do TARDIS. Byli w połowie drogi, kiedy...

-TO ONI! MORDERCY! NISZCZYCIELE MATKA! ŁAPAĆ ICH! ŁAPAĆ I SPALIC ŻYWCEM!-

Doktor i Peter instynktownie się odwrócili. Zobaczyli jak cała załoga MATKA biegnie za nimi z bronią w rękach. Jeden z nich strzelił, omal nie trafiając Doktor w głowę.

-BIEGIEM!-

Pobiegli ze wszystkich sił w nogach. Po chwili bardzo wzmożonego biegu i lekkiego zawału serca u Petera, dotarli do TARDIS.

-MAM JUŻ DOSYĆ TEJ PLANETY- wrzasnął wściekły Doktor, który trzymał się za bok- dostał kolki od tego biegu. -DO WIEDZENIA!!!-

-NIE BĘDZIEMY ZA WAMI TĘSKNIĆ PODŁE MUTANTY- dodał Peter- I NIE MUSICIE DO NAS PISAĆ! CO TO, TO NIE!- razem z Doktorem zamknęli drzwi TARDIS. Warni, którzy właśnie dobiegli do budki zobaczyli, że zaczęła ona zanikać w powietrzu. Po chwili po niebieskiej budce policyjnej nie było już najmniejszego śladu.



6 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Świetne, zwłaszcza część z rozpoznawaniem prawdziwego Doctora :) 5 gwiazdek na 5 możliwych! :* gratuluję wyobraźni i czekam na więcej.
Maged

Anonimowy pisze...

genialne:)podziwiam wyobraźnie i pomysłi i oby tak dalej:D
Anna

Anonimowy pisze...

genialne:)podziwiam wyobraźnie i pomysły.Oby tak dalej:D
Anna

Anonimowy pisze...

O nareście się doczekałam...
Idzie ci coraz lepiej.
Oria

Gryyzli pisze...

Wypada mi podziękować za tak życzliwe komnetarze [ile wazeliny w tym momencie pociekło...]... Osobiście ja bym sam siebie skrytykował na waszym miejscu... ale może to po prostu brak wiary w siebie (No dobra to już zakrawa na EMO!:D)

Anonimowy pisze...

Fantastyczne zakończenie :D Pozdrawiam Janusz