środa, 19 listopada 2008

Rozdział XII



Przepraszam, przepraszam, przepraszam, przepraszam. Za to, że tak długo musieliście czekać. Niestety szkoła daje niezłą jazdę.

Aha, już nigdy w życiu nie przeczytam opowiadania yaoi o Doktorze i Jacku. O mało zawalu serca nie dostałem przy tekście, że Doktor puścił pełne uwielbienia spojrzenie Jackowi. Naprawdę, wolę nie wiedzieć, kto w tym związku byłby semi. a kto uke. XD (Mam ogromną nadzieję, że Jack jest uke [BŁAGAM!!!!]).
No to by było na tyle. Jakby coś się wam nie podobało, napiszcie w komentarzach, a ja od razu poprawię.

Pozdrawiam

Gryyzli




Rozdział XII

Doktor z zainteresowaniem badał swoją „różdżką” najbliższe otocznie. Wyczuwała ona coś dziwnego, jakby nagromadzenie jakieś bardzo potężnej siły, której w ogóle nie powinno tu być. Podążył za wskazaniami swojego śrubokręta. Szedł powoli i dumnie, ale jednocześnie ostrożnie i spokojnie. Wiedział, że to coś może zaatakować w każdej chwili, a przecież na ulicy Londynu było tysiące obywateli. Chociaż prawdę mówiąc dziwni byli ci obywatele- niektórzy obserwowali go z zaciekawieniem, inni śmiało do niego podchodzili i wręczali mu funta, myśląc że to jakieś przedstawienie. W każdym bądź razie to nie było przedstawienie, a Doktor wiedział, ze niebezpieczeństwo może czaić się każdym, absolutnie każdym rogiem. Skręcił w ponurą, ciemną, obdrapaną uliczkę. Na wybrukowanej dróżce walały się różnorakie śmieci, powywracane kosze, w których zadomowiły się koty (na ich widok Doktor lekko się skrzywił), a także części (od teraz już na pewno nie używanych samochodów. Kręciło się na niej kilku obdrapanych typów, którzy na widok łatwego zarobku, jakim było okradzenie Doktora, wyszczerzyli groźnie zęby. Jednak go nie obrabowali. Nie mogli. Bali się świra z różdżką w ręku. Jednak Doktora niewiele to obchodziło. Praktycznie teraz nie obchodziło go nic co było związane ze światem ludzkim. Teraz obchodziło go tylko to co zdawało się dobiegać z dziwnego budynku stojącego przed nim. Dziwnego dlatego, że kształtem przypominał on krzywego i trochę kopniętego walca.
-A więc stąd dobiegasz...- stwierdził Doktor zafascynowanym tonem, jednocześnie wpatrując się w dziwnokształtny budynek. Podszedł do drzwi i ostrożnie je uchylił by zajrzeć do środka. Nic nie zobaczył. Było ciemno. Za ciemno. Postanowił tam wejść. Musiał. Tak nakazywała mu jego wrodzona ciekawość. Po chwili zniknął w rozległych ciemnościach.



***


Rose szła główną uliczką w Londynie, zmierzając ku głównemu budynkowi Torchwood. Towarzyszył jej Doktor. Minęli właśnie jakieś ogromne centrum handlowe, kiedy dogonił ich jakiś mężczyzna.
-Przepraszam bardzo- krzyknął. Po chwili stanęła przed nimi postać ubrana w błękitną koszulę i ciemne jeansy. Miała lekką zadyszkę.
-Peter Black- ukłonił się w półskłonie przed nimi tajemniczy osobnik, po czym wyjął jakąś legitymacje i pomachał przed ich twarzami tak szybko, że nawet bystre oko Doktora nie zdążyło zarejestrować co znajdowało się na dokumencie- dziennikarz do spraw... eee... normalnie paranormalnych- obcy wyszczerzył zęby w bezczelnym uśmiechu.
-Naprawdę- rzucił Doktor zaciekawionym tonem.
-No jasne złotko!- Peter zachichotał. Tylko on zdawał sobie sprawę co tak naprawdę się dzieje. -Nawiasem mówiąc mam do was parę pytań...-
-A niby czego chciałby się pan od nas dowiedzieć?- zapytała wojowniczo Rose- a nawet jeśli to czy myślisz, że ci na nie odpowiemy?- złapała Doktora za rękę, szczelniej oplatając swoje palce z jego palcami.
-Szczerze mówiąc: tak!- spojrzał on przeszywającym wzrokiem na obydwoje.- Czy w ostatnim czasie nie wyczuliście jakichś dziwnych zmian w powietrzu... jakąś promieniotwórczość?-
-Peter, tak się nazywasz prawda?- zaczął Doktor- a więc, myślę, że nawet jeśli wykryliśmy jakieś tajemnicze zjawisko i powiedzielibyśmy Ci o tym, to czy zrozumiałbyś coś z tego?-
Peter spojrzał na niego jadowitym spojrzeniem.
-Znowu to robisz Doktorze!- wypowiedział bez głębszego zastanowienia. Doktor i Rose rzucili na niego wybałuszone spojrzenie, a wtedy zrozumiał sens swojej ostatniej wypowiedzi- ... nauk ścisłych. Tak ty musisz być doktorem, bo tylko oni mają skłonność do robienia głupich docinek w każdej możliwej sytuacji- zakończył, chociaż w duchu gorąco modlił się aby kupili to kłamstwo. Wiedział, że teraz wszystko zależy od szczęscia.


***


Doktor szedł długim, ciemnym i wąskim korytarzem. Nie nie widział, chociaż jego wzrok był bardzo wyczulony na wszelkie zmiany. Powoli obracał się wokół własnej osi, raz za razem sprawdzając czy niczego nie przeoczył. Każdy na jego miejscu z łatwością mógłby nie dostrzec niezauważalnej, subtelnej różnicy. Każdy, ale nie on. On musiał brać pod uwagę wszystko. W końcu tak go uczono gdy był jeszcze małym dzieckiem. Wszystkich Władców Czasu tego uczono- Nieustanna czujność! Miej otwarty umysł! Na wszystko!- przypomniał sobie jednego za Starszych, który nauczał w Akademii. Doktor lubił uczyć się w Akademii. Pamiętał czasy, kiedy jeszcze jako mały chłopiec, student, albo raczej uczeń mieszkał w akademiku- o ile można to było nazwać akademikiem. W każdym bądź razie akademik przy Akademii w całości zbudowany był ze szkła. Pamiętał jak pierwszego dnia pobytu w nim wraz ze swoimi przyjaciółmi oglądał przez szklany sufit refleksje promieni dwóch słońc. Natomiast nocą otulał go do snu przeogromny księżyc, który wydawał się być znacznie większy, niż ten ziemski. Księżyc, który zdawał się sennie mrugać do każdego mieszkańca Gallifrey. Wtedy jeszcze przyjaźnił się z Masterem. Najlepsi przyjaciele. A teraz? Śmiertelni wrogowie. Ostatni z rasy Władców Czasu byli wrogami. Do tego stopnia, że Master wolał zginąć na jego rękach. Wolał umrzeć niż być skazanym na jego łaskę.
Przeszedł przez cały wąski korytarz i dotarł do sali zbudowanej na planie okręgu. Była ona ogromna, a jednocześnie niesamowicie pusta. Praktycznie nic w niej nie było, oprócz wysokich kandelabrów, w których znajdowały się świece płonące bladym światłem. Nie sposób nie było dostać nie przyjemnych dreszczy- widok tak przeraźliwie ogarniającej pustki, przed którą nie sposób uciec, każdemu dałby w kość. Za placami Doktora, w nikłym świetle, na ścianie zatańczyło kilka cieni. Może... Tylko może to był refleks, który zabił od świec, a może to było tym niebezpiecznym czymś, czego Doktor szukał. W każdym bądź razie w tej chwili to nie było istotne. Istotne było to, że kulista komnata jednak nie była pusta. Pod przeciwległą ścianą (jeśli tak to można było nazwać) leżała samotnie postać zwinięta w kłębek. Doktor odruchowo ruszył w kierunku nieprzytomnego lecz kiedy wykonał kilka kroków, oba serca natychmiast mu zamarały. Tą postacią była kobieta o soczyście rudych włosach. Tą kobietą była Donna Noble.


***


- A tak w ogóle to skąd wiesz, że tutejsza sfera jest napromieniowana?- spytała Rose. W jej głosie można było wyczuć ciekawość.
-Dobry dziennikarz nie zdradza swoich źródeł- odpowiedział beznamiętnie Peter.
-Ale tylko w przypadku jeśli naprawdę jest dziennikarzem- odparł rzeczowo Doktor lekko unosząc brwi, czym wprawił w irytację Petera. Miał już dość tej głupiej i żenującej sytuacji. Przez chwilę nawet zastanawiał się czy brnąć dalej czy może zakończyć szopkę. Postanowił brnąć dalej.
-No dobra. Więc widzieliście, wyczuliście, wchłonęliście czy cholera-wie-co zrobiliście z tym promieniowaniem- spytał głosem pełnym nieokiełznanej wściekłości.
-Właściwie nie. Niezupełnie. Nie do końca.- westchnął Doktor.
-To znaczy?-
-To znaczy mniej więcej tyle, że nam przeszkodziłeś w dokładnym zbadaniu tego jakże niemal podniecającego zjawiska- rzuciła Rose z sarkazmem w głosie.
-Czyli pogłoski o promieniowaniu były prawdziwe- Peter odparł zafascynowany, co nie mogło umknąć Doktorowi.
-A więc ciebie też to fascynuje?- spytał się z szerokim uśmiechem
-No jasne. Nic innego mnie nie ekscytuje, tylko jakieś cholerne kosmiczne promieniowanie. Tak nisko jeszcze nie upadłem- wycedził, przez zęby, lodowatym tonem Peter.- No, ale na mnie już czas- odwrócił się na pięcie, by odejść.
-Chwila, chwila- zaczęła Rose- Teraz ja mam do ciebie parę pytań-
~O kurwa~ pomyślał z bólem Peter. Był już zmęczony całą sytuacją.
-Słucham?-
-Kim ty właściwie jesteś? Tak szczerze-
~A więc nadszedł czas powiedzenia prawdy?- Peter spytał siebie samego w duchu.


***


Doktor z przerażeniem podbiegł do Donny. W głowie kołotały mu się dwie myśli- „co ona tu robi” oraz „ona nie może sobie przypomnieć”. Przykucnął obok niej i ostrożnie zbadał jej puls. Była nieprzytomna, ale wciąż żyła. Wciąż.
Donna delikatnie się poruszyła wydając z siebie cichy jęk.
-Co się stało- otworzyła oczy- Gdzie ja jestem? Co ja tu robię?- zmrużyła oczy, by je przyzwyczaić do bladego światła. Gdy nagle zobaczyła pochylającego się nad nią Doktora.
-To ty!- krzyknęła- John Smith!-
-Leż spokojnie- Doktor próbował inteligentnie ją uciszyć- Zaraz Ci pomogę-
-Porwałeś mnie- Donna warknęła do niego oskarżycielsko- Masz mnie natychmiast odwieźć do domu! Zrozumiałeś! I z łaski swojej mógłbyś pomóc mi się podnieść-
-Wcale cię nie porwałem- zaperzył Doktor- i nie kręć się tak to pomogę ci wstać- podał jej rękę. Donna chwyciła ją i podniosła się z czarnej posadzki. Nadal jednak pozostawała nieufna wobec niego.
-Co to za miejsce?!?- spytała władczym tonem- Chyba tu nie mieszkasz, co? Chociaż kto wie, jakim psycholem jesteś!-
-Csiiii! Próbuję się skupić- odrzekł Doktor, najwyraźniej uspokojony faktem, że Donna nic sobie nie przypomniała.
-Jak ja się tu znalazłam? Przecież ostatnią rzeczą jaką pamiętam było to, że mój dziadek krzyknął „kosmici idą”! Taaa jak mnie odstawisz do domu, to powiem mu, żeby przestał oglądać te bzdurne programy o życiu pozaziemskim, bo tylko go ogłupiają-
-Donna jacy kosmici?- spytał z zaciekawieniem Doktor.
-A skąd do cholery mam to wiedzieć?- warknęła wściekle kobieta- Nie jestem jakąś astronautką, żeby pasjonował mnie kosmos! Mam własne życie, które w zupełności mi wystarcza-
-Donna jacy kosmici?- powtórzył ponownie Doktor, tym razem patrząc jej głęboko w oczy-
-Kosmici...- Donna wydukała jak zahipnotyzowana, czym wywołała panikę u Doktora- Co oni Cię tak interesują? Pewnie zaraz wyskoczysz, że jesteś jednym z nich. Bo powiem Ci coś: taki z ciebie kosmita, jak z koziej...-
-Nie, nie jestem kosmitą- przerwał jej kłamstwem Doktor.
-Tak myślałam. Ty jesteś zbyt chuderlawy. Chuderlawy kosmita zalatujący molem książkowym. Nie. Nie ma mowy! Oni są paskudni! Mają paskudne kły i w ogóle nie grzeszą ani inteligencją ani urodą. O! I śmierdzi im z gęby! Phi! Kosmici! Bzdura dla smarkaczy! Przecież każdy idiota wie, że jesteśmy sami we wszechświecie.-
-Zapewne masz rację- Doktor chcąc nie chcąc przytaknął jej.
-Wszyscy naokoło twierdzą, że widzieli zjawiska paranormalne! Kpią sobie, że latające pajęczyny istnieją, a samochody to broń Sonenturów-
-Sontarianów- wypalił Doktor. Donna spojrzała na niego spode łba.
-Znasz ich? A, może to twoi bliscy przyjaciele?-
-Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie- odrzekł nerwowo Doktor.
-Jeszcze raz powtórzysz „nie”, a Ci przypieprzę!- odparła wojowniczo rudowłosa, potem kontynuowała przerwaną wypowiedź, jak gdyby Doktor jej nigdy nie przerwał- Chociaż czasami śnią mi się takie głupoty... Niebieska budka policyjna, jakaś blond lalunia, która nagle znika- przecież nie można tak sobie nagle znikać. No i ten facet... Doktor... tak Doktor... Jak dziecko można nazwać Doktorem? To trzeba mieć spieprzone dzieciństwo- Donna skończyła by zrobić sobie przerwę na oddech. Doktorowi z przerażenia jedno z serc podeszło do gardła. Starając się nie pokazywać żadnego objawu paniki odparł:
-To może znajdziemy wyjście, co ty na to?-
Donna spojrzała na niego krótko, po czym nieznacznie się uśmiechnęła.
-Nareszcie ktoś kto myśli!- kobieta zgodziła się z zapałem, jednak po chwili znowu otworzyła usta.
-To jakieś żarty ze światłem, prawda?- powiedziała ze zdziwieniem. Jej oczy były utkwione w jakiś punkt. Doktor z zaskoczeniem spojrzał na rudowłosa kobietę, a kiedy zdał sobie sprawę, że ona coś podświadomie wskazuje, odwrócił się i rzucił wzrokiem tam gdzie ona. Ku jemu przerażneniu stwierdził, że cienie zaczęły się groźnie przemieszczać w ich stronę. Ale te cienie były dziwne. One były jakby materialne.
-Co za smarkacz bawi się światłem? Jak go dorwę to do końca życia zapamięta Donnę Noble!-
-Donna, trzymaj się z dala od cieni- powiedział bezwiednie Doktor.
-Co ty pleciesz? Nie mów, że tobie też odbija. Bo niby co strasznego ma być w cieniach rzucanych przez jakiegoś niedorozwiniętego idiotę?- spytała z przekąsem kobieta?
-Obawiam się, że chyba nikt nie puszcza tych cieni- odparł z narastającą obawą Doktor.
Donna nieprzytomnym wzrokiem spojrzała na niego.
-Nie, nie, NIE! Na pewno ktoś tu musi być i rzucać te...- urwała bo zdała sobie sprawę, że pomieszczenie było naprawdę puste. Panicznie zwróciła spojrzenie na dziwne zjawisko, które pełzło niczym wąż po podłodze. Teraz było ono zaledwie parę metrów od Doktora i choć obydwoje nie znali zamiarów tego czegoś, to wiedzieli jedno- nie są one dobre.
-CO TO JEST DO CHOLERY?-
-A skąd ja mam wiedzieć? Nigdy wcześniej się z tym nie spotkałem!- odpowiedział zgodnie z prawdą mężczyzna. W żadnym, nawet najmniejszym stopniu nie przypominało to Vastha Nerada, a przecież były to jedyne cienie z jakimi do tej pory miał on styczność. Przeczesał uważnie wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu jakiejś pomocy, albo jeszcze lepiej odpowiedzi. Teraz jednak zauważył, że pokój wcale nie był kolisty. Po prostu te stwory tak się ustawiły, żeby na to wyglądało. Pokój w rzeczywistości był normalnym prostopadłościanem. Dostrzegł w nim jednak coś, czego wcześniej nie mógł zauważyć. Pod jedną ze ścian znajdowała znajdowała się dziwna aparatura. Zobaczył jak z jednego sprzętu złowieszczo zwisają łańcuchy, które były przytwierdzone do metalowego fotela (który zadziwiająco przypominał fotel w gabinetach dentystycznych). Doktor mógł się założyć, że to raczej nie był fotel dentystyczny.
-UCIEKAJ!- ryknął do Donny, która była coraz bardziej przerażona zaistniałą sytuacją. Sam też próbował się poruszyć, jednak nie mógł się w jakikolwiek sposób się poruszyć, ponieważ stwory oplatały mu nogi. Poczuł cienie, które coraz wyżej i wyżej wchodzą na niego, przenikają przez skórę, aż w końcu pozbawiają go zmysłów.
Donna spojrzała na to wszystko teraz już śmiertelnie wystraszona. Zobaczyła jak na jej oczach umiera człowiek, który był całkowicie bezsilny. Usłyszała dziwny gruby głos.
/... Dusza Doktora zostanie stracona..../
-Doktora- wyszeptała jakby to było jakieś magiczne słowo. Jej oczy zapłonęły złotym blaskiem- DOKTOR?!? O BOŻE...- jednak ani teraz ani nigdy potem nie dokończyła tego zdania, bo po chwili cienie rzuciły się też na nią. Z głuchym tąpnięciem wylądowała obok ciała Doktora. Ujrzała jak jego oczy zaszkliły się dziwnym, złowieszczym blaskiem. Potem pochłonęła ją ciemność...

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ooooj, no wiesz co Gryyzli, takich rzeczy sie nie robi! ;) nie zostawia się czytelnika w takim momencie. Teraz pewnie odlecisz swoim TARDISem na koljne 2 tygodnie i karzesz nam czekać na dalszy ciąg :P ale tak w ogóle to: O MÓJ BOŻE JAKIE PIĘKNE :) gratuluję :*
Maged

Anonimowy pisze...

Super jak zawsze:P grrrr tylko nia każ nm znowu czekac tak dlugo :)
Bitterswet :)

Gryyzli pisze...

Maged- dwa tygodnie to może bez przesady, bo już dawien dawna wiem, jak się to zakończy
SPOILER(a zakończy się krawawo dla kogoś [zgadnijcie dla kogo])
SPOILER...
Mam nadzieję, że nie drażni was to przekleństwo, które zamieściłem jako myśl pewnej osoby, bo do finału trochę (i od czasu do czasu) tych przekleństw będzie...

Anonimowy pisze...

Wiem, że nie 2 tygodnie, wiem ;) ale czasami się to tak odczuwa jak wieczność :) Krwawo? Oooo, ciekawie, conajmniej ciekawie :D